sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 4.

Dziękuję bardzo za komentarze!  :)

James

Nie mam zielonego pojęcia co mnie popchnęło, żeby jednak zgodzić się na  spotkanie z tą laską. Nawet nie wiem jak ma na imię. I jest modelką. A modelki są często sukami. No może nie wszystkie, ale akurat te, które w swoim życiu spotkałem…
­– Cześć James. – powiedziała piszczącym głosikiem. Zemdliło mnie.
­– Cześć…
­– Renee. – wyciągnęła dłoń w moim kierunku.
Już miałem dość. Ale przecież nie będę skurwielem, nie?
– Słuchaj, wiem, ze pewnie myślisz, że jestem pusta jak te inne idiotki z mojej branży, i pewnie jeszcze sądzisz, że nie wiem kim jesteś, bądź, że wiem kim jesteś i lecę na sławę, kasę i inne bajery. Ale tak nie jest. Chciałam się po prostu z tobą spotkać i podziękować…
– Dobra, skończ ten monolog, proszę.
– Wybacz. Chciałam tylko powiedzieć, ze tworzycie świetną muzykę i chciałam cię poznać z tej drugiej strony. – powiedziała uśmiechając się.
I tak w ciągu kilku minut Jessica złamała większość stereotypów, które zdążyły przewinąć się przez moje myśli. Ale przecież mogła kłamać.
– Dobra, nie marnujmy czasu, wejdźmy do środka.
– Właściwie to czemu akurat ten klub? – spytałem z ciekawości.
– Zaraz zobaczysz. – uśmiechnęła się tajemniczo. – Mam nadzieję, że dobrze wydedukowałam…
Weszliśmy do klubu, w którym unosił się zapach piwa, potu i skór… Skór. Właśnie. Skąd wzięło się tu tylu ludzi z koszulkami… Motörhead? Przypadek.
Usiedliśmy przy barze. Renee zamówiła dla nas kolejkę wódki. Nie sądziłem, że tak szczupła, wręcz wątła osoba, a tym bardziej modelka, od razu rzuci się na alkohol. A jej niewinna twarz wręcz niepasowana do tego miejsca.
Postanowiłem zacząć rozmowę, bo zaczynało być drętwo.
– Skąd znasz Dorothee? – spytałem. Jedyne co przyszło mi do głowy. Nie starałam się zbytnio.
– Szczerze mówiąc to nie pamiętam… Chyba chodziłam kiedyś z nią na jakieś zajęcia. Jest bardzo… specyficzna.
– Fakt.
– A co?
– Tak pytam.
W klubie zaczęło się robić coraz głośniej. Nagle usłyszałem niski, zachrypnięty, męski głos. Rzuciłem okiem na scenę. Otworzyłem usta ze zdziwienia.
– Podoba się?
– Kobieto. I jeszcze się pytasz? – mówiąc to chwyciłem ją za rękę  poszliśmy w środek tłumu.
Renee coraz bardziej mnie urzekała. Nie byłą brzydka. Taka zwyczajna. I zachowywała się dosyć normalnie. Co mnie zaskoczyło. Czyżby pierwsza modelka, która złamie mój stereotyp na temat kobiet w tej branży?
Gdy koncert się skończył ponownie usiedliśmy przy barze i rozmawiając, pochłanialiśmy kolejne kieliszki wódki.

Katherine

Znów był poniedziałek, co oznaczało kolejny dzień pracy. Wydawałoby się, że to jeden z tych dni, kiedy przez całą moją zmianę nikt tu nie wchodził, więc poszłam na zaplecze i zaparzyłam sobie kawę. Kiedy wróciłam z kubkiem w ręku, do pomieszczenia weszła wysoka blondynka. Nie wyglądała na kogoś, kto gra na jakimkolwiek instrumencie. Ale cóż, może oceniam ludzi zbyt pochopnie.
Kobieta podeszła do półki z używanymi winylami. Przejrzała jeden po drugim, aż w końcu wyjęła jakiś. Podeszła do kasy ucieszona.
– Dobry wybór. – powiedziałam, ujrzawszy okładkę Master Of Puppets. – Są świetni na żywo. – dodałam.
– Oj tak. Poza sceną również. – uśmiechnęła się tajemniczo. – Szczególnie pan Hetfield. – rzekła wpatrując się w mnie.
Zmarszczyłam brwi, gdyż sposób w jaki wypowiadała słowa był bardzo… dwuznaczny.
– Nie wątpię.
– Wie pani, ostatnio miałam nawet okazję się z nim spotkać… Jest świetny w… pod każdym aspektem. – rozmarzyła się, nie spuszczając jednak ze mnie wzroku.
Wręczyłam jej zapakowaną płytę. Uśmiechnęła się szyderczo i wyszła.
Cóż, niektórzy to mają wyobraźnię…

Po skończonej zmianie, pojechałam jeszcze do Rainbow. Umówiłam się tam z Trevorem. On, w przeciwieństwie do mnie, nie zrezygnował z pracy w Whiskey. Miał mi mówić co się tam dzieje, bo, szczerze mówiąc, byłam ciekawa tej sytuacji. I w sumie to martwiłam się o niego. Był naprawdę miłym gościem. Zawsze ratował mi dupę, kiedy przez swoją głupotę coś odpieprzyłam. Wiele nas łączyło. W końcu, pracowaliśmy razem ponad rok…
Gdy dotarłam na Sunset Strip, od razu weszłam do lokalu. Rozejrzałam się, ale jego jeszcze nie było. Zajęłam miejsce przy barze i zamówiłam drinka. Dłużyło mi się w nieskończoność. Czarne scenariusze zawładnęły moimi myślami.
Zamówiłam kolejnego drinka. Nagle ktoś stanął za mną i położył mi rękę na ramieniu.
– Cześć. – powiedział tajemniczy, męski głos. Odwróciłam się w stronę postaci.
– Heeej, czy my się znamy? – zmierzyłam wzrokiem mężczyznę.
– Chyba nie, ale… Pracujesz w Whisky?
– Pracowałam. – nerwowo zaczęłam stukać paznokciami w szklankę. Rozglądałam się po pomieszczeniu. Cholera, gdzie jest Trevor?
– Aaaa to wszystko zmienia. Zawsze miałam do ciebie podejść jak skończysz zmianę i nigdy mi nie wychodziło. A kiedy w końcu byłem jako tako świadomy... Ostatnio. Przez ostatni tydzień może... To ciągle ciebie nie było.
– Aha. Fajnie. – rzuciłam obojętnie.
Jego twarz przysłaniały natapirowane, czarne włosy. Był wychudzony. Miał na sobie czarne rurki i dżinsową kurtkę. Chwila, zaczyna mi coś świtać…
– Tommy Lee. – wyciągnął rękę w moim kierunku.
– O Boże. Tommy! Pamiętasz mnie? To ja Kat!
– Kati… Turner? Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ciebie widzę. – mówiąc to uścisnął mnie, nie przestając się uśmiechać.
– Czy ty przypadkiem nie grasz w Mötley…
– Crüe. Tak. – dokończył ucieszony. Uśmiechnęłam się. – Czekasz na kogoś czy mogę cię porwać?
– W sumie to już nie wiem.  – westchnęłam i położyłam głowę na dłoni, opierając się łokciem o bar.
Zaczęłam martwić się o Trevora. Naprawdę mnie to niepokoiło. Zawsze jest punktualny.
– Pójdziesz ze mną na chwilę do Whisky? Muszę coś załatwić…
– Mała, ale wiesz że tam jest teraz od chuja policji i tych innych?
– Co? Czemu? Co się tam stało?
– Szczerze to nie wiem. Możemy iść zobaczyć.
Klub był odgrodzony taśmą. Gdzieniegdzie stali policjanci pilnujący aby nikt się nie przedostał do środka. Podeszłam do funkcjonariusza zostawiając Tommy’ego gdzieś z tyłu.
– Przepraszam, czy mogę wiedzieć co się tu stało?
– Niestety nie mogę…
– Proszę… Tu pracował mój… chłopak. Trevor Davis…
– Oh.. Bardzo mi przykro.
– Nie rozumiem?
– Na terenie obiektu dokonano zabójstwa. Sprawca zbiegł.
– Dziękuję…
Gdy się odwróciłam, wpadłam na Tommy’ego.
Wróciliśmy z powrotem do Rainbow. Postanowiłam odnowić stare znajomości i spędzić wieczór z Tommym.
Usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy po szklance whisky.
– Przykro mi, że straciłaś chło..
– To nie był mój chłopak. ­– powiedziałam wziąwszy łyk trunku. – Musiałam skłamać. Przecież inaczej bym się o niczym nie dowiedziała, nie?
– Sprytne. – uśmiechnął się.
Siedziałam z nim tak do północy. W życiu się tyle nie nagadałam. Szczęka bolała mnie od mówienia.
***

Wróciłam do domu. Gwen leżała na kanapie i czytała książkę. Kiedy przekroczyłam próg salonu, zmierzyła mnie wzrokiem.
– Gdzieś Ty się szlajała? – powiedziała wypuściwszy dym z ust.
– Spotkałam Tommy’ego, Collins zabił Trevora, a potem poszłam się uchlać. Mogłabyś tu nie palić?
– Nie spotkałam się z matką. – chyba udała, że nie słyszała tego, co jej powiedziałam.
– Czemu?
– Nie wiem. Przekładała to spotkanie już 3 raz. W ciągu jednego dnia. Nie wiem kiedy się z nią spotkam… Wkurwia mnie to już. Umówiłyśmy się na czwartek. Nie wiem co z tego będzie. Nie wiem. Nieważne. Kim jest Tommy?
– Tommy Lee. Z…
– No nie pierdol? Ten Tommy Lee? Chodziłyśmy z nim do liceum. Ganiałaś za nim jak pojebana!
– No jak pojebana to może nie… – zarumieniłam się.
– Wcale. I wcale nie tańczyłaś z nim na balu absolwentów całą noc. I wcale nie…
– Starczy, co?

– Zaproś go tu. – rzuciła i nagle zniknęła w swoim pokoju.



piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 3.

Rozdział 3

James

Tydzień mijał za tygodniem, miesiąc za miesiącem. W między czasie złamałem nadgarstek, chłopaki coś ćwiczyli, coś tam nagraliśmy i wyszło z tego Garage Days Revisted. Ep z coverami. Odwiedziliśmy Los Angeles parę razy, więc spędziłem sporo czasu z Kat. Mam wrażenie, że zaczyna coś między nami iskrzyć, ale nie jestem pewien. Później wielkimi krokami zbliżyła się do nas trasa, więc zaczęliśmy próby i nawet pojawiały się pierwsze pomysły na nowy album.
Próby zaczęliśmy dwa tygodnie przed rozpoczęciem trasy. Na jednej z nich podszedł do mnie Jason, co mnie trochę zdziwiło, bo najwięcej to on rozmawia z Kirkiem.
– James, słuchaj, nie wybierasz się może przed wyjazdem do LA? – spytał.
Wybieram się? Nie wiem, ale chętnie zobaczyłbym się z Katherine…
– Nie wiem, a co? – odburknąłem.
– Tak pytam, wiesz, jadę do Gwen i nie wiem czy Ty się przypadkiem nie wybierasz do Kat. – powiedział z uśmieszkiem na twarzy. Przesunąłem go na stronę i obdarowałem pytającym spojrzeniem. – Chłopie, nie udawaj, widziałem w jaki sposób na nią patrzysz.
– Odwal się. Nigdzie nie jadę.
Wywróciłem oczami i wróciłem do reszty zespołu. W sumie ta odpowiedź była raczej reakcją obronną niż faktem.
Nagle w progu pojawiła się niewysoka blondynka. Wyszliśmy na zewnątrz.
– Wiesz, że sypiając z sędziną nie…
– Daj spokój.
Dała mi do ręki piwo a sama zapaliła papierosa.
– Oboje dobrze wiemy, jak to wszystko wyglądało. – powiedziałam i wziąłem łyk. – Z resztą, za głupią bójkę przecież mnie nie udupią, no nie?
Milczała.
– Dorothee.
– No nie. – zaciągnęła się. – Ale James… – rzuciła peta na ziemię i przydeptała.
– Co?
– Za głupia bójkę nie ciągali by ciebie po sądach, nie? – powiedziała zarzucając mi ręce na szyi.
­­– Doris, do rzeczy. Co wiesz Ty, czego nie wiem ja?
– Ta dziewczyna, zeznała, że…
– Że co?
- Kurwa, James, daj mi dokończyć. Zeznała, że ją zgwałciłeś.
Teraz zupełnie zgłupiałam.
- Nosz kurwa ja pierdole, co za suka. Ratuję jej życie, a ta jeszcze mnie oskarża. Poczekaj. Chodzi o mnie w ogóle?
Zaczęła się śmiać.
– Jak ja to uwielbiam. – powiedziała, śmiejąc się. – Jak ja kocham jak jesteś przerażony, piękny widok.
Właśnie tak wyglądała moja znajomość z Dorothee. Nie było dnia żeby mnie nie wrobiła. Oczywiście poza tym świetnie się dogadywaliśmy. Znaliśmy się od liceum.
– Dobra, a teraz serio, ta laska chce się z tobą spotkać, przystojniaczku. – powiedziała poprawiając mi kołnierzyk dżinsowej kamizelki.
– To powiedz jej, że nie mogę. Sorry. ­– uniosłem ręce.
Popatrzyła na mnie zdziwiona.
– James Hetfield nie chce się spotkać z modelką?
– Nie.  
– Uuu czyżby ktoś zawładnął sercem mojego przyjaciela?
Zaczerwieniłem się i natychmiast spuściłem głowę, zasłaniając twarz włosami. Wziąłem głęboki wdech.
– Nie. I nie chcę się z nikim spotykać. – powiedziałem jednym tchem.
– To nie. – odwróciła się na pięcie.
Westchnąłem.
– Wiem, że chcesz. – puściła mi oczko, odwróciwszy się przez ramię. – Jutro o 16 pod… Eee nie pamiętam gdzie, zadzwonię do ciebie wieczorem. Cześć.

Katherina

Po nocnej rozmowie z Gwen na temat mojej pracy, następnego dnia, tak jak i przez kolejny tydzień, nie pojawiłam się w Whiskey. W tym czasie zaczęłam szukać zatrudnienia, a Collins dzwonił do mnie trzy razy. Ani razu nie odebrałam. Zrobiła to moja przyjaciółka. Na razie istnieje wersja, ze wyjechałam do rodziny w pilnej sprawie. Piękne kłamstwo.
Po dwóch tygodniach szukania pracy, okazało się, że w sklepie muzycznym, w którym pracuje Gwen, jest wolne stanowisko. Od razu się zgłosiłam i zostałam przyjęta. Jednak, formalnie, nadal pracowałam w Whiskey.
Udałam się więc z Gwen do tej zapchlonej speluny. Nie miałam innego wyjścia. Poszłam na zaplecze. Collins siedział za biurkiem i liczył jakieś pieniądze.
– Dzień dobry. Chciałam…
– No proszę, proszę, kogo my tu mamy! Słonko, dawno ciebie nie widziałem! – mówiąc to podniósł się i podszedł do mnie.
– Proszę tak do mnie nie mówić. Przyszłam panu oznajmić, że chcę zakończyć pracę. Mam nadzieję, że znajdzie pan kogoś dobrego na tę posadę.
– Żegnam. – odpowiedział.
Odwróciłam się i wyszłam. Poszło podejrzanie szybko. Jednak postanowiłam nie zaprzątać sobie tym dłużej głowy.
Wróciłyśmy do domu.

Gwen

Gdy otwierałyśmy drzwi, cofnęłam się do skrzynki na listy. W końcu, miesiąc dobiegał końca i wypadałoby sprawdzić, czy przyszły jakieś rachunki.
Wyjęłam kopertę ze skrzynki i wróciłam do domu.
– I co tam? – spytała Kat.
– Jakiś list. Do mnie.
Ostrożnie otworzyłam kopertę. Spojrzałam na podpis.
Rosalyn Rodriguez.
– Trzymajcie mnie ludzie!
– Przecież siedzisz.
– Wiem. Chodź tu bo nie wiem czy mam jakieś omamy czy co. Co tu jest napisane? – wskazałam na dół kartki.
– Rosalyn Rodriguez. Kto to?
– Moja matka. Chyba... - westchnęła.

Droga Gwen,
Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku…
Przepraszam za te wszystkie lata milczenia. Ale uwierz, to było najlepsze co mogłam zrobić dla Was, Ciebie i Twojego ojca. Oczywiście patrząc z perspektywy czasu… Gdybym wiedziała jak to wszystko się skończy, nie zostawiłabym Was. Wtedy to było jedyne wyjście. Wiem, że nie masz pojęcia o czym mówię. I nie chcę tego teraz tłumaczyć. Chciałabym się z Wami spotkać i porozmawiać.
Proszę odpisz. Bardzo mi zależy.
Rosalyn Rodriguez.

Moje oczy napełniły się łzami. Ostatni raz widziałam matkę pięć lat temu. Pocałowała mnie na dobranoc, a rano już jej nie było. Nic z jej rzeczy nie zostało. Nawet nie zostawiła żadnej kartki, czy listu. Niczego. Przez te pięć lat nie widziałam czy ona w ogóle żyje. A teraz dostaję list.
Ona nawet nie wie, że tata nie żyje!

Przez tydzień myślałam o tym wszystkim. Napisałam kilka listów, jednak żaden z nich nie nadawał się do wysłania. W końcu udało mi się coś sklecić. Oczywiście zgodziłam się na spotkanie. Ciekawi mnie jak ona wygląda… Szczerze mówiąc nawet nie pamiętam… 



Kolejny. :) Baaaaardzo proszę o jakiś komentarzyk! :)

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 2

Gwen

         Obudziłam się koło 7. Było jeszcze ciemno, ale już powoli zaczynało się robić ciut jaśniej. Dziś była niedziela, co oznaczało tylko jedno – dzień wolny. Przeciągnęłam się leniwie, przeskoczyłam przez śpiącego Jasona, ubrałam pierwsze lepsze ciuchy… i już chciałam wyjść zapalić, kiedy usłyszałam zaspany, ochrypnięty głos.
         – Gwen, wracaj do łóżka…
Złapał mnie za nadgarstek. Wywróciłam oczami. Szarpnąwszy ręką, wyzwoliłam się z uścisku i wyszłam. Pod drodze zgarnęłam z wieszaka jego ramoneskę i, zarzuciwszy ją sobie na ramiona, udałam się na ganek.
         Wyciągnęłam papierosa z paczki… I schowałam go z powrotem. Nie chciałam robić tego Jasonowi. Nie chciałam go zawieść. Bardzo mi na nim zależy… On się tak o mnie martwi. Jak mój ojciec, kiedy jeszcze żył…  
A moja matka? Nie mam pojęcia gdzie jest w tej chwili, nie kontaktowałam się z nią od 5 lat, odkąd zostawiła mnie i tatę.  
– Nie było jej nawet na pogrzebie!
Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Oparłam się o barierkę i pozwoliłam łzom kapać na deski.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Jason? – pomyślałam.
Jednak nie. Tym razem był to James. Powitał mnie delikatnym uśmiechem, który odwzajemniłam. Stanął koło mnie.
         – A co to, nie palisz? – spytał zdziwiony tym, że nie trzymam fajki w ręku.
         – Ee wiesz mieliśmy wczoraj z Jasonem małą rozmowę i widzisz. – uniosłam ręce i bezwładnie je opuściłam.
         – Wszystko w porządku?
Otarłam łzę z policzka, która spłynęła wcześniej.
–Tak, tak, wszystko okej. Wiesz, wspomnienia… Jak się spało z Katie? – zmieniłam temat. Usłyszawszy pytanie, spojrzał zupełnie w inną stronę i lekko się zarumienił. – Aha.. James? Czyżby coś między wami…
         –Oj Gwen, daj spokój. – przerwał mi. – No, dobrze mi się spało. Dziś dla porównania mogę spać z tobą. – wyszczerzył się.
         Zachichotałam.
         – No wiesz, nie wiem, co na to Jason.
         Staliśmy tak jeszcze trochę w ciszy i poszliśmy zjeść jakieś śniadanie. Przy stole w kuchni siedział już Lars i Kirk, a Kate smażyła naleśniki. Zostawiłam z nimi Hetfielda, a sama poszłam budzić Jasona. Po chwili wróciliśmy razem. Przyglądał się mi uważnie. Cóż, siedziałam w jego koszulce, którą niegdyś zabrałam z jego walizki. Chyba znalazł swoją zgubę.
         Po śniadaniu, każdy po kolei wziął prysznic, następnie niektórzy, czyli Jason i Lars poszli jeszcze dospać. Ja także zdecydowałam się na drzemkę.
         Dzień minął bardzo leniwie, a wieczór jeszcze bardziej. Siedzieliśmy sobie tak jak wczoraj, z tym, że włączyliśmy jakieś radio, a chłopcy po paru piwach nawet porwali się do tańca.
         Znów wyszłam na dwór. Niby zapalić. W sumie sama nie wiedziałam czy to zrobię czy nie. Oczywiście, zaraz za mną, przyszedł Jason.
         – Gwen…
         – Ale czy ja coś robię? – odwróciłam się w jego stronę pokazując otwarte dłonie. – Przestań mnie ścigać. Wiem co robię, nie mam szesnastu lat. – Popatrzyłam chwilę w jego oczy, poczym minęłam go i wróciłam do środka.

James

Dziś pierwsza zwinęła się Gwen. Nie wyglądała na ucieszoną. Przemknęła przez salon prosto do swojego pokoju. Po jakichś piętnastu minutach to samo zrobił Jason. Z tym, ze on przynajmniej powiedział nam dobranoc i uśmiechnął się. Chociaż sztucznie, to się uśmiechnął. Piwo później Kirk i Lars również poszli spać. Znów zostałem sam z Kat.
Wzięliśmy się za sprzątanie. Dokładnie jak wczoraj. Gdy wróciliśmy, w radiu akurat leciało The Police – Every Breath You Take. Korzystając z tego, że staliśmy obok siebie, zupełnie nie wiedząc co zamierzamy dalej robić, przybliżyłem się do niej i ująłem jej dłoń, drugą kładąc na talii, powoli zaczynając się kołysać. Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się. Po chwili wtuliła się we mnie i tak powoli bujaliśmy się ze strony na stronę.
Gdy utwór się skończył usiedliśmy na sofie. W zasadzie to wyglądało to tak, że Kat położyła swoje nogi na moich i oparła się głową o poręcz kanapy. Zaczęliśmy rozmawiać, tak po prostu, o wszystkim. Opowiadałem jej trochę o ostatnich koncertach, ona mi o swojej pracy, kogo spotkała ostatnio w Whisky będąc za barem, a to o filmie… Świetnie się dogadywaliśmy. Chociaż, prawdę mówiąc, zawsze tak było. Tylko… Chyba dopiero teraz coś w tym widzę, czego nie dostrzegałem wcześniej. Nie rozmawialiśmy tak nigdy, nigdy nie było takiej okazji.
Gdy tak wymienialiśmy się opowieściami, zrobiłem się senny. Powieki stały się niemiłosiernie ciężkie.
– Widzę, że padasz już, co?
– Eh, tak… Wstań, trzeba…
–Oj, daj spokój, chyba się zmieścimy nie? – powiedziała posuwając się.
– Ale ja śpię z brzegu, nie chcę żebyś spadła. – uśmiechnąłem się delikatnie.
Rozmiękłem. Kurwa.


Katherine

Nazajutrz, z samego rana, chłopcy z Metalliki ruszyli swoim busem do San Francisco.  A zaraz po tym jak odjechali, Gwen poszła do pracy. Kilka godzin później i ja byłam w drodze do roboty.
Weszłam do budynku, jeszcze pustego, gdyż bar będzie otwarty dopiero za pół godziny. Jak zawsze poszłam na zaplecze, jednak nie spotkałam tam swojego szefa, który zawsze tu był. Siedział tu jedynie Trevor – mój kumpel ze zmiany. Przywitałam się z nim i od razu zapytałam o zaistniałą sytuację.
– Nie mam pojęcia, Kat. –  szatyn wzruszył ramionami. – Ten nowy siedzi przy barze.
Wyszłam z zaplecza, w celu przywitania się z nowym szefem.
Przy barze siedział dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna w ciemnych okularach. Był zupełnym przeciwieństwem swojego poprzednika, który był siwy i dosyć otyły.
Po co mu te okulary?
– Dzień dobry. Katherine Turner. – wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.
Mężczyzna zsunął okulary na czubek nosa, tym samym ukazując swoje oczy, które były różnego koloru. Przyjrzał mi się, poczym na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmieszek.
­– Eric Collins. – uścisnął moją dłoń. – Koś jeszcze tu pracuje? – spytał wsuwając swoje okulary z powrotem na miejsce.
– Nie wiem, znam tylko pracowników ze swojej zmiany. – odpowiedziałam.
Czułam się bardzo niepewnie. Całą sytuacja nie wyglądała dobrze. Nowy szef z dnia na dzień? Bez pożegnania? Żadnych informacji? Może nie znałam Marshalla na wylot, jednak wydaje mi się, że powiedziałby mi o tym. Starałam się jednak teraz o tym nie myśleć.
Zabrałam się do pracy.
         Przez całą swoją zmianę nie widziałam nigdzie Collinsa. Mimo starań nie mogłam odpędzić myśli. Na szczęście wieczór zleciał bardzo szybko.
         Kiedy lokal wreszcie się opustoszył, razem z Trevorem posprzątaliśmy stoliki, a następnie poszliśmy na zaplecze zabrać swoje rzeczy.
Co za niespodzianka, znalazł się Eric!
– Nie wiem jak było to rozwiązywane wcześniej, czy dostawaliście dniówki czy jak, ale u mnie wypłata będzie co tydzień. – powiedział Collins.
Skinęliśmy głowami i pożegnaliśmy się.
– Pani Turner. -  zawołał za mną. – Proszę poczekać.
Zawróciłam się, Trevor wyszedł z budynku. Podeszłam bliżej, jednak nadal stałam wystarczająco daleko od niego, aby zdążyć uciec. Ten gość był dziwny.
Zsunął okulary na czubek nosa i zbliżył się do mnie na odległość kilku centymetrów.
– Wie pani, jeśli wszystko będzie tak jak trzeba… - mówiąc to położył dłoń na moim biodrze. Drgnęłam. – Mogę dać pani podwyżkę. – Zsunął rękę na mój pośladek i przysunął mnie do siebie. Natychmiast się odsunęłam, jednak nie wiele to dało. Złapał mnie za nadgarstki.
Mam nadzieję, ze Trevor jeszcze nie odjechał.
– Niech pan mnie puści. – powiedziałam cicho łamiącym się głosem.
– Proszę. – powiedział unosząc ręce do góry. – Niech pani idzie.
Wybiegła z budynku. Całe szczęście, przed wejściem czekał Trevor. Rzuciłam na niego. Chłopak był zdezorientowany.
– Co się stało?
– On… Ten szef… On jest jakiś podejrzany. Odwieziesz mnie do domu? Proszę. – powiedziałam szeptem.
– Jasne, nie ma sprawy.




Proszę o najmniejszy komentarz. :)