poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział 5

Gwen

Z samego rana musiałyśmy wstać, ze względu na pogrzeb Trevora. Cholernie ciekawiło nas, czy pojawi się Collins. O ile to w ogóle on go zabił. A jeśli nie on, to kto?
Byłam średnio zainteresowana całą tą ceremonią, więc pochodziłam dookoła, popatrzyłam na ludzi. Bardziej skupiałam się na tym, że dziś przyjeżdża Jason. Ostatni raz przed trasą.  Muszę mu coś powiedzieć…
Postanowiłam jednak zabawić się w detektywa. Przeszłam się alejkami dookoła. Kto wie, może spotkam Collinsa?
Przeszłam się tak raz, drugi, trzeci… I właśnie. Za trzecim razem zauważyłam kobietę, która na mój widok schowała się i natychmiast założyła okulary. Dobra, może przypadek. Jednak moja ciekawość musiała zostać zaspokojona. Podeszłam trochę bliżej. Uciekła gdzieś.
Wróciłam do Kat. Bez słowa chwyciłam ja na ramię i zaciągnęłam w tamto miejsce. Kobieta znowu stała przy drzewie.
– Kto to? – wskazałam wzrokiem tajemnicza osobę.
– O ja pierdzielę.
– Co?
– To ta dziwna laska, co była ostatnio u mnie w sklepie. Co ona tu robi?
– Jak mnie zobaczyła to zwiała. Ej, mam złe przeczucie. Zmywamy się. – wzięłam ją za rękę i pociągnęłam za sobą.
Wzięłyśmy taksówkę i pojechałyśmy do domu. Rozeszłyśmy się do swoich pokoi.
Od czasu wyjścia z cmentarza nie odezwałyśmy się do siebie nawet słowem. Ta pieprzona cisza zaczynała mnie powoli irytować. Postanowiłam wejść do jej pokoju.
­– A gdzie ty wychodzisz? – powiedziałam zobaczywszy ją zakładającą kurtkę.
– Umówiłam się z Tommym. – spojrzała na mnie wystraszona.
– To już nie James? – zdziwiłam się.
– Tylko idę się spotkać… Z resztą, to chyba już temat zamknięty… – westchnęła.
– Będziesz wierzyła w te brednie? To przypadkowa osoba, daj spokój. – powiedziałam opierając się o futrynę.
– Nie ważne. Idę się spotkać z Tommym i tyle. – minęła mnie, lekko trącając moje ramię i wyszła.

***

Za pół godziny miał przyjść Jason. Ubrałam jakąś bluzę i poszłam do salonu. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, więc włączyłam telewizor. Jednak zdegustowana tym, co zobaczyłam na szklanym ekranie natychmiast wyłączyłam urządzenie. Położyłam się na sofie. Zasnęłam.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Jason.
Zwlokłam się z kanapy i poszłam otworzyć.
– Witaj piękna. – powiedział wysuwając rękę, w której trzymał bukiet czerwonych róż, zza pleców.
– O matko! A z jakiej to okazji? – spytałam, mając uśmiech na pół twarzy.
– A tak bez, bo moja kobieta zasługuje na kwiaty. – pocałował mnie w policzek.
Weszliśmy do środka,  wstawiłam kwiaty do wazonu. Rozsiedliśmy się na sofie.
– Nie brałeś ze sobą Jamesa?
– Nie chciał.
Spojrzałam na niego pytająco.
– Nie wiem Gwen, nie pytaj mnie o to. Ostatnio trochę zwariował.
– Cóż, Kat chyba też… No ale pomińmy to. – powiedziałam uśmiechając się lekko. – Długo ciebie nie zobaczę, prawda?
– Tylko dziesięć dni.­ – powiedział i pocałował mnie w usta.
– To dobrze, bo… – i nagle się zacięłam. Oczami krążyłam po pokoju.
– Bo? Kochanie, mów. – niecierpliwił się.
– Jestem w ciąży. – spojrzałam na niego.
Nagle oczy mu zabłyszczały, a na twarzy pojawił się ogromny uśmiech.

Katherine


Wcale nie umówiłam się z Tommym. Potrzebowałam wyjść i odreagować to wszystko. Jamesa, odejście Trevora, strach przed tym chorym pajacem Collinsem. Ale musiałam coś wymyślić, żeby mnie nie zatrzymywała i nie wypytywała o każdy szczegół.
Właściwie nie wiem, dokąd szłam.  Zrozpaczona usiadłam na krawężniku przed Rainbow. Rozpłakałam się jak dziecko. Jak małe, pięcioletnie dziecko. A miałam ponad dwadzieścia lat.
Oplotłam nogi ramionami i oparłam głowę na kolanach.
Mam niecałe dwadzieścia trzy lata, ściga mnie jakiś psychopata i tęsknię za gwiazdorem, który jest w trasie daleko ode mnie. Chore.
Zaszlochałam.
Nagle ktoś stuknął mnie w ramię. Podniosłam głowę do góry. Cóż, musiałam okropnie wyglądać, sądząc po czarnych śladach od tuszu do rzęs i eyelinera na moich dłoniach.
– Boże, dziewczyno, co Ci się stało? – podał mi rękę.
Podniosłam się z krawężnika.
– Cześć, Tommy… – westchnęłam. – Jak leci? – spytałam, wciskając sobie sztuczny uśmiech na twarz.
Bez słowa złapał mnie za rękę i zaciągnął w stronę jakiegoś auta. Wystraszyłam się, więc zaczęłam się wyrwać. Co spowodowało tylko, że jego uścisk wokół mojego nadgarstka stał się silniejszy, a przez to bolesny.
Niemalże wrzucił mnie do auta i zatrzasnął za mną drzwi. Usiadł za kierownicą. Zdziwiłam się, że prowadził. Nie był pijany? Naćpany?
– Gdzie mnie wieziesz? – warknęłam.
– Do domu, a gdzie. – odpowiedział chłodno. – Jason już pojechał, Gwen się Tobą zajmie.
– Taaa. – mruknęłam, gapiąc się w szybę.
– Wziąłbym cię do siebie, ale byłoby to bardzo nierozsądne, abyś w takim stanie siedziała w pomieszczeniu razem z ćpunami.
– Poczekaj, skąd wiesz, że Jason pojechał?
– Gwen do mnie dzwoniła. Z początku myślałem, że zapomniałem, że byliśmy umówieni, ale wierzyć mi się nie chciało, żebym był ostatnio aż tak wstawiony, aby nie pamiętać co się działo. Pojechałem więc ciebie szukać. Nie chciałem, żeby coś ci się stało.
Zawsze wszystkiego się domyślała. Nie mam pojęcia jak to robiła. Gdzie bym nie poszła, zawsze potrafiła mnie znaleźć. Niestety nie mogłam powiedzieć tego samego o sobie…
***
– Oddaję zgubę. – powiedział zniknął.
Weszłam do środka. Gwen nic nie mówiła. A myślałam, że zacznie się na mnie drzeć. Usiałam na sofie. Ona obok mnie. Siedziałyśmy w ciszy przez godzinę. Robiło się coraz ciężej, oddychałam coraz ciszej, nie mówiąc o jakimkolwiek ruchu. Nagle odwróciła głowę w moim kierunku.
– James dzwonił. – powiedziała. Twarz miała zupełnie bez wyrazu.
Zagotowało się we mnie. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam się z kanapy. W połowie drogi do pokoju usłyszałam głos Gwen.
– Nie oddzwonisz?
Zatrzymałam się. Milczałam. Nie wiedziałam co zrobić. Podeszłam szybko do telefonu i wykręciłam numer. Nikt nie odbierał. Niemalże rzuciłam słuchawką i pobiegłam do pokoju.

Już miałam dosyć. Chciałam już to wszystko zostawić. Ale nie. On musiał zadzwonić. Chciałam z nim porozmawiać, ale jednocześnie wolałabym, żeby nie istniał.

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 4.

Dziękuję bardzo za komentarze!  :)

James

Nie mam zielonego pojęcia co mnie popchnęło, żeby jednak zgodzić się na  spotkanie z tą laską. Nawet nie wiem jak ma na imię. I jest modelką. A modelki są często sukami. No może nie wszystkie, ale akurat te, które w swoim życiu spotkałem…
­– Cześć James. – powiedziała piszczącym głosikiem. Zemdliło mnie.
­– Cześć…
­– Renee. – wyciągnęła dłoń w moim kierunku.
Już miałem dość. Ale przecież nie będę skurwielem, nie?
– Słuchaj, wiem, ze pewnie myślisz, że jestem pusta jak te inne idiotki z mojej branży, i pewnie jeszcze sądzisz, że nie wiem kim jesteś, bądź, że wiem kim jesteś i lecę na sławę, kasę i inne bajery. Ale tak nie jest. Chciałam się po prostu z tobą spotkać i podziękować…
– Dobra, skończ ten monolog, proszę.
– Wybacz. Chciałam tylko powiedzieć, ze tworzycie świetną muzykę i chciałam cię poznać z tej drugiej strony. – powiedziała uśmiechając się.
I tak w ciągu kilku minut Jessica złamała większość stereotypów, które zdążyły przewinąć się przez moje myśli. Ale przecież mogła kłamać.
– Dobra, nie marnujmy czasu, wejdźmy do środka.
– Właściwie to czemu akurat ten klub? – spytałem z ciekawości.
– Zaraz zobaczysz. – uśmiechnęła się tajemniczo. – Mam nadzieję, że dobrze wydedukowałam…
Weszliśmy do klubu, w którym unosił się zapach piwa, potu i skór… Skór. Właśnie. Skąd wzięło się tu tylu ludzi z koszulkami… Motörhead? Przypadek.
Usiedliśmy przy barze. Renee zamówiła dla nas kolejkę wódki. Nie sądziłem, że tak szczupła, wręcz wątła osoba, a tym bardziej modelka, od razu rzuci się na alkohol. A jej niewinna twarz wręcz niepasowana do tego miejsca.
Postanowiłem zacząć rozmowę, bo zaczynało być drętwo.
– Skąd znasz Dorothee? – spytałem. Jedyne co przyszło mi do głowy. Nie starałam się zbytnio.
– Szczerze mówiąc to nie pamiętam… Chyba chodziłam kiedyś z nią na jakieś zajęcia. Jest bardzo… specyficzna.
– Fakt.
– A co?
– Tak pytam.
W klubie zaczęło się robić coraz głośniej. Nagle usłyszałem niski, zachrypnięty, męski głos. Rzuciłem okiem na scenę. Otworzyłem usta ze zdziwienia.
– Podoba się?
– Kobieto. I jeszcze się pytasz? – mówiąc to chwyciłem ją za rękę  poszliśmy w środek tłumu.
Renee coraz bardziej mnie urzekała. Nie byłą brzydka. Taka zwyczajna. I zachowywała się dosyć normalnie. Co mnie zaskoczyło. Czyżby pierwsza modelka, która złamie mój stereotyp na temat kobiet w tej branży?
Gdy koncert się skończył ponownie usiedliśmy przy barze i rozmawiając, pochłanialiśmy kolejne kieliszki wódki.

Katherine

Znów był poniedziałek, co oznaczało kolejny dzień pracy. Wydawałoby się, że to jeden z tych dni, kiedy przez całą moją zmianę nikt tu nie wchodził, więc poszłam na zaplecze i zaparzyłam sobie kawę. Kiedy wróciłam z kubkiem w ręku, do pomieszczenia weszła wysoka blondynka. Nie wyglądała na kogoś, kto gra na jakimkolwiek instrumencie. Ale cóż, może oceniam ludzi zbyt pochopnie.
Kobieta podeszła do półki z używanymi winylami. Przejrzała jeden po drugim, aż w końcu wyjęła jakiś. Podeszła do kasy ucieszona.
– Dobry wybór. – powiedziałam, ujrzawszy okładkę Master Of Puppets. – Są świetni na żywo. – dodałam.
– Oj tak. Poza sceną również. – uśmiechnęła się tajemniczo. – Szczególnie pan Hetfield. – rzekła wpatrując się w mnie.
Zmarszczyłam brwi, gdyż sposób w jaki wypowiadała słowa był bardzo… dwuznaczny.
– Nie wątpię.
– Wie pani, ostatnio miałam nawet okazję się z nim spotkać… Jest świetny w… pod każdym aspektem. – rozmarzyła się, nie spuszczając jednak ze mnie wzroku.
Wręczyłam jej zapakowaną płytę. Uśmiechnęła się szyderczo i wyszła.
Cóż, niektórzy to mają wyobraźnię…

Po skończonej zmianie, pojechałam jeszcze do Rainbow. Umówiłam się tam z Trevorem. On, w przeciwieństwie do mnie, nie zrezygnował z pracy w Whiskey. Miał mi mówić co się tam dzieje, bo, szczerze mówiąc, byłam ciekawa tej sytuacji. I w sumie to martwiłam się o niego. Był naprawdę miłym gościem. Zawsze ratował mi dupę, kiedy przez swoją głupotę coś odpieprzyłam. Wiele nas łączyło. W końcu, pracowaliśmy razem ponad rok…
Gdy dotarłam na Sunset Strip, od razu weszłam do lokalu. Rozejrzałam się, ale jego jeszcze nie było. Zajęłam miejsce przy barze i zamówiłam drinka. Dłużyło mi się w nieskończoność. Czarne scenariusze zawładnęły moimi myślami.
Zamówiłam kolejnego drinka. Nagle ktoś stanął za mną i położył mi rękę na ramieniu.
– Cześć. – powiedział tajemniczy, męski głos. Odwróciłam się w stronę postaci.
– Heeej, czy my się znamy? – zmierzyłam wzrokiem mężczyznę.
– Chyba nie, ale… Pracujesz w Whisky?
– Pracowałam. – nerwowo zaczęłam stukać paznokciami w szklankę. Rozglądałam się po pomieszczeniu. Cholera, gdzie jest Trevor?
– Aaaa to wszystko zmienia. Zawsze miałam do ciebie podejść jak skończysz zmianę i nigdy mi nie wychodziło. A kiedy w końcu byłem jako tako świadomy... Ostatnio. Przez ostatni tydzień może... To ciągle ciebie nie było.
– Aha. Fajnie. – rzuciłam obojętnie.
Jego twarz przysłaniały natapirowane, czarne włosy. Był wychudzony. Miał na sobie czarne rurki i dżinsową kurtkę. Chwila, zaczyna mi coś świtać…
– Tommy Lee. – wyciągnął rękę w moim kierunku.
– O Boże. Tommy! Pamiętasz mnie? To ja Kat!
– Kati… Turner? Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ciebie widzę. – mówiąc to uścisnął mnie, nie przestając się uśmiechać.
– Czy ty przypadkiem nie grasz w Mötley…
– Crüe. Tak. – dokończył ucieszony. Uśmiechnęłam się. – Czekasz na kogoś czy mogę cię porwać?
– W sumie to już nie wiem.  – westchnęłam i położyłam głowę na dłoni, opierając się łokciem o bar.
Zaczęłam martwić się o Trevora. Naprawdę mnie to niepokoiło. Zawsze jest punktualny.
– Pójdziesz ze mną na chwilę do Whisky? Muszę coś załatwić…
– Mała, ale wiesz że tam jest teraz od chuja policji i tych innych?
– Co? Czemu? Co się tam stało?
– Szczerze to nie wiem. Możemy iść zobaczyć.
Klub był odgrodzony taśmą. Gdzieniegdzie stali policjanci pilnujący aby nikt się nie przedostał do środka. Podeszłam do funkcjonariusza zostawiając Tommy’ego gdzieś z tyłu.
– Przepraszam, czy mogę wiedzieć co się tu stało?
– Niestety nie mogę…
– Proszę… Tu pracował mój… chłopak. Trevor Davis…
– Oh.. Bardzo mi przykro.
– Nie rozumiem?
– Na terenie obiektu dokonano zabójstwa. Sprawca zbiegł.
– Dziękuję…
Gdy się odwróciłam, wpadłam na Tommy’ego.
Wróciliśmy z powrotem do Rainbow. Postanowiłam odnowić stare znajomości i spędzić wieczór z Tommym.
Usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy po szklance whisky.
– Przykro mi, że straciłaś chło..
– To nie był mój chłopak. ­– powiedziałam wziąwszy łyk trunku. – Musiałam skłamać. Przecież inaczej bym się o niczym nie dowiedziała, nie?
– Sprytne. – uśmiechnął się.
Siedziałam z nim tak do północy. W życiu się tyle nie nagadałam. Szczęka bolała mnie od mówienia.
***

Wróciłam do domu. Gwen leżała na kanapie i czytała książkę. Kiedy przekroczyłam próg salonu, zmierzyła mnie wzrokiem.
– Gdzieś Ty się szlajała? – powiedziała wypuściwszy dym z ust.
– Spotkałam Tommy’ego, Collins zabił Trevora, a potem poszłam się uchlać. Mogłabyś tu nie palić?
– Nie spotkałam się z matką. – chyba udała, że nie słyszała tego, co jej powiedziałam.
– Czemu?
– Nie wiem. Przekładała to spotkanie już 3 raz. W ciągu jednego dnia. Nie wiem kiedy się z nią spotkam… Wkurwia mnie to już. Umówiłyśmy się na czwartek. Nie wiem co z tego będzie. Nie wiem. Nieważne. Kim jest Tommy?
– Tommy Lee. Z…
– No nie pierdol? Ten Tommy Lee? Chodziłyśmy z nim do liceum. Ganiałaś za nim jak pojebana!
– No jak pojebana to może nie… – zarumieniłam się.
– Wcale. I wcale nie tańczyłaś z nim na balu absolwentów całą noc. I wcale nie…
– Starczy, co?

– Zaproś go tu. – rzuciła i nagle zniknęła w swoim pokoju.



piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 3.

Rozdział 3

James

Tydzień mijał za tygodniem, miesiąc za miesiącem. W między czasie złamałem nadgarstek, chłopaki coś ćwiczyli, coś tam nagraliśmy i wyszło z tego Garage Days Revisted. Ep z coverami. Odwiedziliśmy Los Angeles parę razy, więc spędziłem sporo czasu z Kat. Mam wrażenie, że zaczyna coś między nami iskrzyć, ale nie jestem pewien. Później wielkimi krokami zbliżyła się do nas trasa, więc zaczęliśmy próby i nawet pojawiały się pierwsze pomysły na nowy album.
Próby zaczęliśmy dwa tygodnie przed rozpoczęciem trasy. Na jednej z nich podszedł do mnie Jason, co mnie trochę zdziwiło, bo najwięcej to on rozmawia z Kirkiem.
– James, słuchaj, nie wybierasz się może przed wyjazdem do LA? – spytał.
Wybieram się? Nie wiem, ale chętnie zobaczyłbym się z Katherine…
– Nie wiem, a co? – odburknąłem.
– Tak pytam, wiesz, jadę do Gwen i nie wiem czy Ty się przypadkiem nie wybierasz do Kat. – powiedział z uśmieszkiem na twarzy. Przesunąłem go na stronę i obdarowałem pytającym spojrzeniem. – Chłopie, nie udawaj, widziałem w jaki sposób na nią patrzysz.
– Odwal się. Nigdzie nie jadę.
Wywróciłem oczami i wróciłem do reszty zespołu. W sumie ta odpowiedź była raczej reakcją obronną niż faktem.
Nagle w progu pojawiła się niewysoka blondynka. Wyszliśmy na zewnątrz.
– Wiesz, że sypiając z sędziną nie…
– Daj spokój.
Dała mi do ręki piwo a sama zapaliła papierosa.
– Oboje dobrze wiemy, jak to wszystko wyglądało. – powiedziałam i wziąłem łyk. – Z resztą, za głupią bójkę przecież mnie nie udupią, no nie?
Milczała.
– Dorothee.
– No nie. – zaciągnęła się. – Ale James… – rzuciła peta na ziemię i przydeptała.
– Co?
– Za głupia bójkę nie ciągali by ciebie po sądach, nie? – powiedziała zarzucając mi ręce na szyi.
­­– Doris, do rzeczy. Co wiesz Ty, czego nie wiem ja?
– Ta dziewczyna, zeznała, że…
– Że co?
- Kurwa, James, daj mi dokończyć. Zeznała, że ją zgwałciłeś.
Teraz zupełnie zgłupiałam.
- Nosz kurwa ja pierdole, co za suka. Ratuję jej życie, a ta jeszcze mnie oskarża. Poczekaj. Chodzi o mnie w ogóle?
Zaczęła się śmiać.
– Jak ja to uwielbiam. – powiedziała, śmiejąc się. – Jak ja kocham jak jesteś przerażony, piękny widok.
Właśnie tak wyglądała moja znajomość z Dorothee. Nie było dnia żeby mnie nie wrobiła. Oczywiście poza tym świetnie się dogadywaliśmy. Znaliśmy się od liceum.
– Dobra, a teraz serio, ta laska chce się z tobą spotkać, przystojniaczku. – powiedziała poprawiając mi kołnierzyk dżinsowej kamizelki.
– To powiedz jej, że nie mogę. Sorry. ­– uniosłem ręce.
Popatrzyła na mnie zdziwiona.
– James Hetfield nie chce się spotkać z modelką?
– Nie.  
– Uuu czyżby ktoś zawładnął sercem mojego przyjaciela?
Zaczerwieniłem się i natychmiast spuściłem głowę, zasłaniając twarz włosami. Wziąłem głęboki wdech.
– Nie. I nie chcę się z nikim spotykać. – powiedziałem jednym tchem.
– To nie. – odwróciła się na pięcie.
Westchnąłem.
– Wiem, że chcesz. – puściła mi oczko, odwróciwszy się przez ramię. – Jutro o 16 pod… Eee nie pamiętam gdzie, zadzwonię do ciebie wieczorem. Cześć.

Katherina

Po nocnej rozmowie z Gwen na temat mojej pracy, następnego dnia, tak jak i przez kolejny tydzień, nie pojawiłam się w Whiskey. W tym czasie zaczęłam szukać zatrudnienia, a Collins dzwonił do mnie trzy razy. Ani razu nie odebrałam. Zrobiła to moja przyjaciółka. Na razie istnieje wersja, ze wyjechałam do rodziny w pilnej sprawie. Piękne kłamstwo.
Po dwóch tygodniach szukania pracy, okazało się, że w sklepie muzycznym, w którym pracuje Gwen, jest wolne stanowisko. Od razu się zgłosiłam i zostałam przyjęta. Jednak, formalnie, nadal pracowałam w Whiskey.
Udałam się więc z Gwen do tej zapchlonej speluny. Nie miałam innego wyjścia. Poszłam na zaplecze. Collins siedział za biurkiem i liczył jakieś pieniądze.
– Dzień dobry. Chciałam…
– No proszę, proszę, kogo my tu mamy! Słonko, dawno ciebie nie widziałem! – mówiąc to podniósł się i podszedł do mnie.
– Proszę tak do mnie nie mówić. Przyszłam panu oznajmić, że chcę zakończyć pracę. Mam nadzieję, że znajdzie pan kogoś dobrego na tę posadę.
– Żegnam. – odpowiedział.
Odwróciłam się i wyszłam. Poszło podejrzanie szybko. Jednak postanowiłam nie zaprzątać sobie tym dłużej głowy.
Wróciłyśmy do domu.

Gwen

Gdy otwierałyśmy drzwi, cofnęłam się do skrzynki na listy. W końcu, miesiąc dobiegał końca i wypadałoby sprawdzić, czy przyszły jakieś rachunki.
Wyjęłam kopertę ze skrzynki i wróciłam do domu.
– I co tam? – spytała Kat.
– Jakiś list. Do mnie.
Ostrożnie otworzyłam kopertę. Spojrzałam na podpis.
Rosalyn Rodriguez.
– Trzymajcie mnie ludzie!
– Przecież siedzisz.
– Wiem. Chodź tu bo nie wiem czy mam jakieś omamy czy co. Co tu jest napisane? – wskazałam na dół kartki.
– Rosalyn Rodriguez. Kto to?
– Moja matka. Chyba... - westchnęła.

Droga Gwen,
Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku…
Przepraszam za te wszystkie lata milczenia. Ale uwierz, to było najlepsze co mogłam zrobić dla Was, Ciebie i Twojego ojca. Oczywiście patrząc z perspektywy czasu… Gdybym wiedziała jak to wszystko się skończy, nie zostawiłabym Was. Wtedy to było jedyne wyjście. Wiem, że nie masz pojęcia o czym mówię. I nie chcę tego teraz tłumaczyć. Chciałabym się z Wami spotkać i porozmawiać.
Proszę odpisz. Bardzo mi zależy.
Rosalyn Rodriguez.

Moje oczy napełniły się łzami. Ostatni raz widziałam matkę pięć lat temu. Pocałowała mnie na dobranoc, a rano już jej nie było. Nic z jej rzeczy nie zostało. Nawet nie zostawiła żadnej kartki, czy listu. Niczego. Przez te pięć lat nie widziałam czy ona w ogóle żyje. A teraz dostaję list.
Ona nawet nie wie, że tata nie żyje!

Przez tydzień myślałam o tym wszystkim. Napisałam kilka listów, jednak żaden z nich nie nadawał się do wysłania. W końcu udało mi się coś sklecić. Oczywiście zgodziłam się na spotkanie. Ciekawi mnie jak ona wygląda… Szczerze mówiąc nawet nie pamiętam… 



Kolejny. :) Baaaaardzo proszę o jakiś komentarzyk! :)

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 2

Gwen

         Obudziłam się koło 7. Było jeszcze ciemno, ale już powoli zaczynało się robić ciut jaśniej. Dziś była niedziela, co oznaczało tylko jedno – dzień wolny. Przeciągnęłam się leniwie, przeskoczyłam przez śpiącego Jasona, ubrałam pierwsze lepsze ciuchy… i już chciałam wyjść zapalić, kiedy usłyszałam zaspany, ochrypnięty głos.
         – Gwen, wracaj do łóżka…
Złapał mnie za nadgarstek. Wywróciłam oczami. Szarpnąwszy ręką, wyzwoliłam się z uścisku i wyszłam. Pod drodze zgarnęłam z wieszaka jego ramoneskę i, zarzuciwszy ją sobie na ramiona, udałam się na ganek.
         Wyciągnęłam papierosa z paczki… I schowałam go z powrotem. Nie chciałam robić tego Jasonowi. Nie chciałam go zawieść. Bardzo mi na nim zależy… On się tak o mnie martwi. Jak mój ojciec, kiedy jeszcze żył…  
A moja matka? Nie mam pojęcia gdzie jest w tej chwili, nie kontaktowałam się z nią od 5 lat, odkąd zostawiła mnie i tatę.  
– Nie było jej nawet na pogrzebie!
Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Oparłam się o barierkę i pozwoliłam łzom kapać na deski.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Jason? – pomyślałam.
Jednak nie. Tym razem był to James. Powitał mnie delikatnym uśmiechem, który odwzajemniłam. Stanął koło mnie.
         – A co to, nie palisz? – spytał zdziwiony tym, że nie trzymam fajki w ręku.
         – Ee wiesz mieliśmy wczoraj z Jasonem małą rozmowę i widzisz. – uniosłam ręce i bezwładnie je opuściłam.
         – Wszystko w porządku?
Otarłam łzę z policzka, która spłynęła wcześniej.
–Tak, tak, wszystko okej. Wiesz, wspomnienia… Jak się spało z Katie? – zmieniłam temat. Usłyszawszy pytanie, spojrzał zupełnie w inną stronę i lekko się zarumienił. – Aha.. James? Czyżby coś między wami…
         –Oj Gwen, daj spokój. – przerwał mi. – No, dobrze mi się spało. Dziś dla porównania mogę spać z tobą. – wyszczerzył się.
         Zachichotałam.
         – No wiesz, nie wiem, co na to Jason.
         Staliśmy tak jeszcze trochę w ciszy i poszliśmy zjeść jakieś śniadanie. Przy stole w kuchni siedział już Lars i Kirk, a Kate smażyła naleśniki. Zostawiłam z nimi Hetfielda, a sama poszłam budzić Jasona. Po chwili wróciliśmy razem. Przyglądał się mi uważnie. Cóż, siedziałam w jego koszulce, którą niegdyś zabrałam z jego walizki. Chyba znalazł swoją zgubę.
         Po śniadaniu, każdy po kolei wziął prysznic, następnie niektórzy, czyli Jason i Lars poszli jeszcze dospać. Ja także zdecydowałam się na drzemkę.
         Dzień minął bardzo leniwie, a wieczór jeszcze bardziej. Siedzieliśmy sobie tak jak wczoraj, z tym, że włączyliśmy jakieś radio, a chłopcy po paru piwach nawet porwali się do tańca.
         Znów wyszłam na dwór. Niby zapalić. W sumie sama nie wiedziałam czy to zrobię czy nie. Oczywiście, zaraz za mną, przyszedł Jason.
         – Gwen…
         – Ale czy ja coś robię? – odwróciłam się w jego stronę pokazując otwarte dłonie. – Przestań mnie ścigać. Wiem co robię, nie mam szesnastu lat. – Popatrzyłam chwilę w jego oczy, poczym minęłam go i wróciłam do środka.

James

Dziś pierwsza zwinęła się Gwen. Nie wyglądała na ucieszoną. Przemknęła przez salon prosto do swojego pokoju. Po jakichś piętnastu minutach to samo zrobił Jason. Z tym, ze on przynajmniej powiedział nam dobranoc i uśmiechnął się. Chociaż sztucznie, to się uśmiechnął. Piwo później Kirk i Lars również poszli spać. Znów zostałem sam z Kat.
Wzięliśmy się za sprzątanie. Dokładnie jak wczoraj. Gdy wróciliśmy, w radiu akurat leciało The Police – Every Breath You Take. Korzystając z tego, że staliśmy obok siebie, zupełnie nie wiedząc co zamierzamy dalej robić, przybliżyłem się do niej i ująłem jej dłoń, drugą kładąc na talii, powoli zaczynając się kołysać. Spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się. Po chwili wtuliła się we mnie i tak powoli bujaliśmy się ze strony na stronę.
Gdy utwór się skończył usiedliśmy na sofie. W zasadzie to wyglądało to tak, że Kat położyła swoje nogi na moich i oparła się głową o poręcz kanapy. Zaczęliśmy rozmawiać, tak po prostu, o wszystkim. Opowiadałem jej trochę o ostatnich koncertach, ona mi o swojej pracy, kogo spotkała ostatnio w Whisky będąc za barem, a to o filmie… Świetnie się dogadywaliśmy. Chociaż, prawdę mówiąc, zawsze tak było. Tylko… Chyba dopiero teraz coś w tym widzę, czego nie dostrzegałem wcześniej. Nie rozmawialiśmy tak nigdy, nigdy nie było takiej okazji.
Gdy tak wymienialiśmy się opowieściami, zrobiłem się senny. Powieki stały się niemiłosiernie ciężkie.
– Widzę, że padasz już, co?
– Eh, tak… Wstań, trzeba…
–Oj, daj spokój, chyba się zmieścimy nie? – powiedziała posuwając się.
– Ale ja śpię z brzegu, nie chcę żebyś spadła. – uśmiechnąłem się delikatnie.
Rozmiękłem. Kurwa.


Katherine

Nazajutrz, z samego rana, chłopcy z Metalliki ruszyli swoim busem do San Francisco.  A zaraz po tym jak odjechali, Gwen poszła do pracy. Kilka godzin później i ja byłam w drodze do roboty.
Weszłam do budynku, jeszcze pustego, gdyż bar będzie otwarty dopiero za pół godziny. Jak zawsze poszłam na zaplecze, jednak nie spotkałam tam swojego szefa, który zawsze tu był. Siedział tu jedynie Trevor – mój kumpel ze zmiany. Przywitałam się z nim i od razu zapytałam o zaistniałą sytuację.
– Nie mam pojęcia, Kat. –  szatyn wzruszył ramionami. – Ten nowy siedzi przy barze.
Wyszłam z zaplecza, w celu przywitania się z nowym szefem.
Przy barze siedział dobrze zbudowany, ciemnowłosy mężczyzna w ciemnych okularach. Był zupełnym przeciwieństwem swojego poprzednika, który był siwy i dosyć otyły.
Po co mu te okulary?
– Dzień dobry. Katherine Turner. – wyciągnęłam dłoń w jego kierunku.
Mężczyzna zsunął okulary na czubek nosa, tym samym ukazując swoje oczy, które były różnego koloru. Przyjrzał mi się, poczym na jego twarzy zagościł tajemniczy uśmieszek.
­– Eric Collins. – uścisnął moją dłoń. – Koś jeszcze tu pracuje? – spytał wsuwając swoje okulary z powrotem na miejsce.
– Nie wiem, znam tylko pracowników ze swojej zmiany. – odpowiedziałam.
Czułam się bardzo niepewnie. Całą sytuacja nie wyglądała dobrze. Nowy szef z dnia na dzień? Bez pożegnania? Żadnych informacji? Może nie znałam Marshalla na wylot, jednak wydaje mi się, że powiedziałby mi o tym. Starałam się jednak teraz o tym nie myśleć.
Zabrałam się do pracy.
         Przez całą swoją zmianę nie widziałam nigdzie Collinsa. Mimo starań nie mogłam odpędzić myśli. Na szczęście wieczór zleciał bardzo szybko.
         Kiedy lokal wreszcie się opustoszył, razem z Trevorem posprzątaliśmy stoliki, a następnie poszliśmy na zaplecze zabrać swoje rzeczy.
Co za niespodzianka, znalazł się Eric!
– Nie wiem jak było to rozwiązywane wcześniej, czy dostawaliście dniówki czy jak, ale u mnie wypłata będzie co tydzień. – powiedział Collins.
Skinęliśmy głowami i pożegnaliśmy się.
– Pani Turner. -  zawołał za mną. – Proszę poczekać.
Zawróciłam się, Trevor wyszedł z budynku. Podeszłam bliżej, jednak nadal stałam wystarczająco daleko od niego, aby zdążyć uciec. Ten gość był dziwny.
Zsunął okulary na czubek nosa i zbliżył się do mnie na odległość kilku centymetrów.
– Wie pani, jeśli wszystko będzie tak jak trzeba… - mówiąc to położył dłoń na moim biodrze. Drgnęłam. – Mogę dać pani podwyżkę. – Zsunął rękę na mój pośladek i przysunął mnie do siebie. Natychmiast się odsunęłam, jednak nie wiele to dało. Złapał mnie za nadgarstki.
Mam nadzieję, ze Trevor jeszcze nie odjechał.
– Niech pan mnie puści. – powiedziałam cicho łamiącym się głosem.
– Proszę. – powiedział unosząc ręce do góry. – Niech pani idzie.
Wybiegła z budynku. Całe szczęście, przed wejściem czekał Trevor. Rzuciłam na niego. Chłopak był zdezorientowany.
– Co się stało?
– On… Ten szef… On jest jakiś podejrzany. Odwieziesz mnie do domu? Proszę. – powiedziałam szeptem.
– Jasne, nie ma sprawy.




Proszę o najmniejszy komentarz. :) 

sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 1

Katherine

Mieszkam z moją przyjaciółką Gwen na obrzeżach Los Angeles. Obie w tym roku kończymy 23 lata. Ona pracuje w sklepie muzycznym, a ja, jako barmanka, w Whisky a Go Go, przy ulicy na której zaczęły i zaczynają się kariery wielu zespołów – przy Sunset Boulevard.
Nasz jednopiętrowy dom nie jest duży. W sumie ciężko mi to ocenić, jak dla nas miejsca jest wystarczająco. Trzydzieści metrów kwadratowych na dwie osoby to jednak sporo.
 Na prawo od wejścia mamy kuchnię, dalej mój pokój, na lewo salon oraz pokój Gwen, na wprost łazienkę.
Wiedziemy dosyć ciekawe życie…
***
Zbliżała się północ. Chłopaki powinni zaraz lądować w LA. Czyli, za jakieś czterdzieści minut powinni sie zjawić u nas w domu. Dla zabicia czasu, usiadłyśmy z Gwen w salonie przed telewizorem. Tradycyjnie włączyłyśmy MTV.
Wtem usłyszałyśmy pukanie do drzwi. Zerwałyśmy sie na równe nogi i pobiegłyśmy otworzyć. Naszym oczom ukazały się cztery kosmate głowy. Starali sie uśmiechać, jednak zmęczenie na ich twarzach odznaczało się tak bardzo, że bardziej wyglądało to na grymas. Weszli do środka, zdjęli kurtki i buty i rozsiedli się w pokoju na sofie. Nawet nie zanieśli swoich bagaży tylko zostawili je w naszym ciasnym przedpokoju.
Szczęśliwy powrót trzeba oblać, wiec poszłyśmy do kuchni po jakiś alkohol. Jednak, gdy wróciłyśmy już z rękami trzęsącymi się od ciężaru butelek i szklanek usłyszałyśmy….
–Może... Nie dziś. Okej? I jutro... Też nie... – powiedział Lars.
–A wam co się stało? – spytałam zdziwiona.
–Piło sie to tu, to tam i... Widzisz. Zarządzam odwyk.
–Mów za siebie słaba głowo. – burknął mu James.
I tak Lars skończył świętowanie i poszedł spać.
My natomiast, z chłopakami, zaczęliśmy imprezowanie. Gwen siedziała już na kolanach u Jasona, obok James i Kirk, a ja na fotelu.
– To jak tam trasa? – Spytała Gwen. –  Opowiadajcie!
– Trasa jak trasa. Jedziesz, koncert, jedziesz, koncert, czasem dwie noce z rzędu w jednym mieście... No i zimno w tej europie. Na północy szczególnie... – mówił Kirk
– Nie no, Kirk to rozgrzany był. – zaśmiał się Jase, a zaraz po nim James
–Ohoho, to cóż tam się działo co? – spytałam.
Hammett lekko się zaczerwienił.
– Wyrwał sobie jakąś laskę w hotelu, nawet nie pamiętam w jakim mieście to było, i no wiesz, szlajamy się jak to zawsze, wchodzimy do jego pokoju, znaczy jego i Ulricha, wiec na dobrą sprawę Lars szedł do siebie. No i sam w łóżku to on nie był. – opowiadał James.
– Zdradzał mnie sukinsyn – dobiegł nas głos z pokoju z góry.
– A ty nie podsłuchuj. – krzyknął do niego Jason.
– No Kirk, jeszcze jakieś przygody?
– Wiesz, może już nie pamiętam nawet. – zaśmiał się i wziął łyk piwa.
***
Metallicę poznałyśmy w jej samych początkach, oczywiście chodzi mi o samą muzykę. Miałyśmy kumpla, nazywał się Brandon Simmons, nadal utrzymujemy kontakt, jednak po tym, jak wyjechał do Nowego Jorku, widzimy się dużo rzadziej. Owy kolega brał czynny udział w wymianie kaset, więc bardzo na tym skorzystałyśmy.
A jeśli chodzi o zapoznanie się z członkami zespołu to historia nie jest zbyt skomplikowana, chociaż z tego co mówi mi Gwen, swój początek ma kilka lat wcześniej, w sklepie z kasetami w Long Beach, w którym pracowała jej kuzynka, a ona zwyczajnie przychodziła z nią siedzieć. Podobno pewnego dnia pojawił się tam Lars i skończyło się tym, że wylądował u nich w domu na jakiejś małej imprezie. Do końca nie wiem czy to prawda, chociaż obie strony potwierdziły.
Natomiast to „właściwe” poznanie miało miejsce w Hollywood Palladium w Los Angeles w marcu 1985 roku. A że ja i Gwen zawsze zostajemy do końca imprezy, to udało nam się spotkać z muzykami. I jakoś to się pociągnęło, a to spotkania, wyjazdy, zabrali nas raz ze sobą na kilka koncertów po USA…
***
Poszłam na chwilę zajrzeć gdzie Lars postanowił się położyć. Znalazłam go w swoim pokoju na łóżku. Cóż… Jakoś damy radę.
Gdy wróciłam zastałam samego Jamesa. Gwen ponoć poszła zapalić, także domyślam się że Jason również jest na ganku. Kirk poszedł do łazienki.
Spojrzałam na stolik. Butelki były puste, więc zdecydowałam je zabrać, żeby rano nie było syfu i nie śmierdziało w całym domu.
– Może Ci pomogę? –  spytał długowłosy blondyn, widząc, że szkło prawie wymyka mi się z rąk.
– Byłoby świetnie. – uśmiechnęłam się.
Zanieśliśmy butelki do kuchni. Otworzyłam lodówkę i wzięłam kolejne. Już chciałam się obrócić i zamknąć plecami drzwiczki kiedy Hetfield ocknął się jak ze snu i mnie zatrzymał ręką.
– Kirk mówił, że już…
– Nie pije, tak? – przerwałam mu.
– Tak, i idzie spać.
– Zmęczony po przygodach? – spytałam żartobliwie. James parsknął.
– Co taki zamyślony?
– Ja?
– A kto, ja?
– Zaraz zamyślony… Oj, chodź już. – popchnął mnie przed siebie i tak szliśmy jedno za drugim z powrotem do salonu.
***

Gwen

Odpaliłam czerwonego Marlboro, zaciągnęłam się i wypuściłam dym przed siebie. Westchnęłam głośno. Nagle poczułam czyjeś ręce na swojej talii. Wystraszyłam się odrobinę, gdyż nie słyszałam, aby ktokolwiek za mną szedł. Odwróciłam się.
– Co tam kochanie?
– Oj Jason, Jason, nie strasz mnie tak… – powiedziałam i cmoknęłam go w usta.
Oparliśmy się o barierkę na ganku. Muszę przyznać, że był on całkiem ładny. Pod sufitem wisiało kilka kwiatków, była niewielka drewniana ławeczka, stolik… Latem jest tu zdecydowanie lepiej… I cieplej. Chociaż w nawet w środku lutego to miejsce ma swój urok. Zawsze siedzimy tu z Kat w letnie wieczory i rozmawiamy, pijąc powoli whiskey z colą i lodem. Często czytamy książki, śpiewamy, grając na gitarze akustycznej… Naprawdę lubię te nasze wspólne noce przed domem…
– Przestań palić to świństwo. – powiedział, wyrywając mnie z zamyślenia. Zabrzmiał całkiem poważnie.
– Przestań tyle pić. – burknęłam. Nie lubię jak ktoś się wpieprza w moje sprawy. Szczególnie takie błahe. Przynajmniej dla mnie.
– Jasne, załatw sobie płuca. – odwrócił się w moją stronę. Jednak ja nie chciałam w tej chwili na niego spojrzeć.
– A Ty wątrobę.
– Kurwa, Gwen! Myślisz, że nie wiem, że brałaś, bierzesz  czy w ogóle co robisz, ja już nie wiem co się z Tobą dzieje! – wybuchł.
– Nie krzycz na mnie, dobrze? – poprosiłam, powoli odwracając się w jego kierunku.
– Pozwól mi, a ci pomogę… Tylko mi na to pozwól. Rozumiesz? – popatrzył mi prosto w oczy, ujmując moją twarz w swoich dłoniach.

Jason


Martwię się o nią. Bardzo. Bardzo się o nią martwię, bo ją kocham. Kocham ją. Nie chcę, żeby niszczyła się papierosami czy używkami. O alkohol nie mogę się czepiać, bo sam piję. Ale ludzie święci, bez przesady. Nie urywa mi się film, nie rzygam w nocy ani nie chodzę pijany przez kilka dni pod rząd ani nie stwarzam zagrożenia dla nikogo… Po prostu: Lubię wypić. Tak o. Jak normalny człowiek.
No dobra, jestem wstanie zrozumieć, że jest załamana po tragicznej śmierci jej ojca w wypadku samochodowym pól roku temu, ale są jakieś granice… Czy nie lepiej po prostu z kimś pogadać? Tyle razy próbowałem zaciągnąć ją do psychologa. Na darmo. Potem na odwyk. Tez nic z tego. Uciekła po dwóch godzinach.
– Rozumiem. – mówiąc to zgasiła fajkę w popielniczce, która znajdowała się na stoliku.
Odwróciła się w moim kierunku i spojrzała na mnie swoimi nieziemskimi czekoladowymi oczami i uśmiechnęła się delikatnie. Podeszła do mnie bliżej. Przez chwilę chciałem ją pocałować, jednak uznałem, że nie zasłużyła i odsunąłem się gwałtownie.
– Ja cię przypilnuję. – powiedziałem uśmiechając się i wszedłem z powrotem do mieszkania, zostawiając moją dziewczynę z lekka zdezorientowaną.
Gdy przyszedłem, w pokoju byli już tylko James i Katie. Usiadłem obok nich, a za chwilę wróciła Gwen.
– Kirk odpadł? – spytałem.
– Taaa. – odpowiedział mi James.
– Błagam, niech tylko nie śpi na moim łóżku. Aż pójdę sprawdzić. – oznajmiła Gwen.
Po chwili wróciła.
–Ufff.
Zaśmialiśmy się wszyscy. Wypiłem jeszcze do końca to, co mi nalano, tak samo jak moja dziewczyna i poszliśmy spać do jej pokoju, tym samym zostawiając Hetfielda z Turner samych.

James

         Zapanowała cisza. Nie była ona jakaś niezręczna. I to mnie zastanawiało… Spojrzałem na Kat. Coś mi się wydaje, że ona była jednak lekko zakłopotana. Nagle wstała i zaczęła sprzątać.
         –Pomóc ci? – spytałem już dziś drugi raz. Skinęła głową, uśmiechając się delikatnie.
         Zanieśliśmy szkło do kuchni. Spojrzałem na nią znowu. Było w niej coś co przyciągało mój wzrok. Była naprawdę ładna. Nie wiem jak to się stało że nigdy wcześniej tego nie zauważyłem. Może dlatego, ze pierwszy raz tak naprawdę zostaliśmy sami i nie zwracałem na to uwagi.
         –Pijesz coś jeszcze? – spytała, wyrywając mnie z zamyślenia.
         –Nie, dziękuję. – uśmiechnąłem się.
         Wróciliśmy na sofę. Wyglądała na spiętą. A przecież znamy się już trochę… Miała bardzo delikatne rysy twarzy. W ogóle była drobna i delikatna. Jej włosy były bardzo długie, sięgały niemal do pasa. Czoło przysłonięte grzywką…
         – Cóż… –zaczęła. – jesteśmy skazani na siebie na jednym łóżku. – powiedziała.
         Kto skazany ten skazany, mi to nie przeszkadza.
         – Chyba, że wybierasz podłogę. – zażartowała. Zaśmiałem się.
         – Chcesz już iść spać?
         – A ty nie chcesz? Nie jesteś zmęczony drogą?
         – No to się odsuń, trzeba to rozłożyć. – powiedziałem uśmiechając się. Usiadła na fotelu.
         Do końca nie wiedziałem co robię, nie wiedziałam gdzie co jest… Widząc moje skupienie na twarzy zaczęła dawać mi instrukcje.
         – No i teraz… Nie, ta poduszka z drugiej strony…
         – Coś jeszcze wasza wysokość? – zapytałem. Wybuchła śmiechem, lecz po chwili się opanowała, aby nikogo nie obudzić.
         Kat wyłączyła światło i położyła się obok mnie. Zaraz po tym wyłączyła telewizor. Nastała zupełna ciemność. Jednak księżyc oświetlał niewielką część pokoju. Obróciłem się w jej stronę, żeby jeszcze na nią popatrzeć.  Odwróciła głowę w moją stronę.

         – Hm? – mruknęła cicho. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się do niej.       


Może nie będę się rozpisywać pod 1. rozdziałem... Po prostu liczę na jakieś komentarze. Czepiajcie się wszystkiego, jednak mile widziane są również pozytywne opinie (oczywiście, nic na siłę).